Thursday, May 1, 2008

Back Boris czyli poles to the polls

Pole position

58.472 – ta liczba może zmienić Londyn. Tylu jest właśnie mieszkających w UK Polaków uprawnionych do głosowania w wyborach lokalnych, którzy mieli czas i ochotę zarejestrować się w lokalnym election office. Liczba ta wzrosła o 25% w stosunku do liczby zarejestrowanych Polaków rok wcześniej i pomimo wzrastającej liczby Polonusów powracających do kraju. Zatem historia dała nam szansę. Nasz głos jest znaczący i media angielskie już rozpisują się na temat potencjalnego wpływu polskich głosów na wynik wyborów. A jest o czym pisać.
• Livingstone wygrał poprzednie wybory z przewagą 171 tysięcy głosów.Wspomniana liczba zarejestrowanych Polaków (58.472) stanowi zatem blisko 1/3 „winning margin”.
• Jeśli frekwencja w tych wyborach będzie podobna jak 4 lata temu to liczba Polaków przekłada się na 3% elektoratu. Czy te 3 % mogą zmienić wynik wyborów?? Zapewne tak. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę ostatnie sondaże z których nie wyłania się klarowny faworyt. Przewagę na granicy właśnie 1-3% ma albo Livingstone albo Johnson.

Jak głosować czyli second choice candidate.

1 maja kiedy w Poznaniu Naszość będzie uczyć lewicę harakiri, w Londynie świadomi społecznie i aktywni Polacy odbierać będą 3 różnobarwne karty do głosowania. A następnie bez zbędnej filozofii, długopis i krzyżyk. I tu można by zakończyć pisanie ale jako iż w Polsce nie milkną głosy i inne JOW-jalne krzyki na temat rewaloryzacji naszego systemu wyborczego – analiza systemu wybierania mayor’a Londynu.

Różnice zauważyłem dwie:
Second choice vote. W Londynie skreślamy dwóch a nie jednego kandydata. Nasz numer jeden i nasz potencjalny numer dwa. Second choice ma znaczenie w drugiej turze liczenia głosów do której przechodzi dwóch kandydatów o największej ilości „first choice” głosów. Wówczas do liczby uzyskanej w pierwszej turze dodaje się liczbę głosów secon choice i tak oto poznajemy naszego wybrańca. Osobiście w porównaniu z Polską preferuje ten system.
London-wide Assembly Member. Coś na kształt proponowanej ostatnio przez polityków jednej ogólnopolskiej listy wyborczej do parlamentu Europejskiego i jednego okręgu wyborczego. I to rozwiązanie również uważam za godne rozważenia przez nasze elity. I w Londynie i w Polsce istnieją przecież osobowości których aktywność nie jest ograniczona do jednej dzielnicy miasta czy województwa. Np fathers 4 justice broniąc grupy społecznej, działają na całym obszarze UK.

Car Borys vs. Red Ken

Obecnie dwóch kandydatów ma szansę uplasować się na szczycie. Sondaże wskazują, że newralgiczne dwie pierwsze pozycje zajmą Boris Johnson (konserwatyści) i Kenneth Livingstone (Partia Pracy) a pozostałych 8 kandydatów może liczyć na niewielki procent poparcia i pojedyncze sukcesy w dzielnicach. Neokomunistyczny Respect, którego przewodniczący fraternizował się z Sadamem Husajnem i występował w Big Brother’ze osiągnie pewnikiem dobry sukces w dzielnicy Tower Hamlets zamieszkałej przez ludność muzułmańską z Bangladeszu. Nacjonalistyczna BNP liczyć może na dobry wynik w Dagenham a chadecki Christian Choice w dzielnicy Newham.

Co obiecują i czym różnią się główni rozgrywający? Od razu obalam mit – jeśli nie masz poparcia jednej z głównych w UK partii to nie masz szans na najwyższe laury. I tak jest w UK i tak jest w Polsce. Wyjątki tylko potwierdzają regułę. Dlatego trudno się dziwić ze kandydaci 2 największych partii w UK w sondażach mają poparcie (46% BJ i 35% KL) na poziomie 81%. Tryumfujący kandydat bezpartyjny to taka sama bajka jak zerowe bezrobocie Keynes’a czy postulat niezależności światopoglądowej państwa. Boris zapewnia, że nie będzie jako prezydent miasta prowadził londyńskiej polityki zagranicznej. Nie będzie ambasad Londynu w Delhi czy Caracas. Od tego jest MSZ. Nie będzie też notorycznie pił whiskey na posiedzeniach rady miasta jak robi to (bez cienia zażenowania) neokomunista Livingstone. Przypomina, że to właśnie Ken zlikwidował linie obsługiwane przez legendarny autobus Routemaster mimo tego iż były najefektywniejszym sposobem podróżowania w zakorkowanym Londynie. Zamiast tego postuluje zlikwidowanie „bendy buses” czyli długich i nieprzystosowanych do londyńskich ulic autobusów przegubowych. Boris nie zgadza się na postulowaną przez Kena 25-cio funtową opłatę za wjazd do centrum miasta (congestion charge) i udowadnia, zresztą każdy gołym okiem widzi, że congestion charge wcale nie ograniczyła zakorkowania stolicy. Jest to poprostu kolejny podatek nałożony na mieszkańców przez lewicowego szefa administracji londyńskiej.

BNP i UKIP podnoszą wątek imigracji ale o wiele istotniejszy w ostatnim czasie jest problem np. zlikwidowania przez lewicowy rząd 10% stopy podatkowej dla najmniej zarabiających. Dość popularna jest opinia iż w brytyjskiej scenie politycznej role się odwróciły i Labour Party zamiast bronić working class broni obszarników i dba o interesy klasy posiadającej.
Ken słusznie zarzuca Borysowi brak doświadczenia w zarządzaniu tak ogromną instytucją jaką jest Londyn oraz bizantyjski sposób bytowania. Akcentuje ekskluzywne wykształcenie Borysa, jego zachowanie i styl i przeciwstawia je sowiemu pochodzeniu. Ken jest bliżej nas bo wywodzi się z klasy robotniczej a Borys ma zbyt ekstrawagancki akcent angielskiego i kończył ten sam co rodzina królewska college. Borys przeciwnie nie wdaje się w te niezbyt eleganckie marketingowe boje. Nie przywołuje np. związków Kena z fundamentalistami islamskimi.

Public Relations czyli Borys - you're hired!

Bezsprzecznie na polu marketingowym Ken jest o niebo lepszy od Borysa. Jego reklamówki czy hasła (LondON – włącz się w życie miasta, HolBORN – regeneracja dzielnicy) wbijają się w pamięć. Postulat zlikwidowania plastikowych toreb (dzień później ten sam zgapiony z UK postulat zgłosił w Krakowie miejski aparat PO).
Sfera Public Relations należy totalnie do Borysa. PR regionów - przy każdej wizycie daje się wyczuć ze zna problemy lokalne. I ma ogromną przewagę nad kontrkandydatem jeśli chodzi o „crowd-pulling ability” co nie tyle znaczy ze czytał LeBona ale ze jego ekspresja i gestykulacje nie zrażają tak jak picie wódy podczas sesji rady miasta czy afery z Lee Jasper’em . Identyfikacja wizualna – Johnson ma prostsze a przez to czytelniejsze materiały graficzne. Dobór kolorystyczny – tu także o niebo lepiej Borys – zieleń i błękit – akcentuje żywiołowość, świeżość, dynamizm. Zmianę, której potrzebuje Londyn. Bilbordy Kena są biało czarne i suche. Czasem jakiś fiolet czy purpura...

Polacy na listach i w mediach.

Niestety jest to absolutna porażka lokalnej diaspory. Na listach do London Assembly pełno nazwisk islamskich i żadnego swojsko brzmiącego. A przecież Polacy są w Wielkiej Brytanii nie od dzisiaj. Rozumiem, że nie można oczekiwać od tej najmłodszej ekonomicznej migracji prężnego działania, ale że zorganizowani w POSK-u i innych organizacjach Polacy, którzy wyemigrowali do UK po wojnie lub w latach 80-tych nie wykształcili odpowiednich jednostek, zdolnych wpisać się w miejski polityczny pejzaż, to naprawdę smutne.

A co o wyborach sądzą polskojęzyczne media?

W Polish Express (polska lokalna gazeta) Damian Tokarczuk wybiera kandydata, który zrobił więcej dla Polaków. I ja właśnie chciałbym zapytać, który to kandydat zrobił cokolwiek dla Polaków?? Ale trochę populizmu nie zaszkodzi... Ten sam mało merytoryczny klimat reprezentuje Magda Quandil z tej samej gazety pisząc, ze light motivem kampanii jest imigracja. Nie wiem gdzie mieszka owa dziennikarka ale w Londynie bardziej ogniste dyskusje toczą się wokół 5 terminalu lotniska Heathrow, Oyster Freedom Pass, Congestion charge czy ilości zabójstw w Londynie i skuteczności ASBO. Co ma wojna w Iraku czy imigracja do wyborów lokalnych? Honor periodyku uratował redaktor naczelny Ligus oraz Pan Zimnak. Ligus w apeluje o głosowanie przekonywająco a nie patetycznie akcentując szansę jaką mamy a Zimnak słusznie twierdzi, ze nikt nam nie obieca niczego szczególnego, bo jesteśmy narodem wybranym. Wręcz przeciwnie kandydaci traktują nas jak inne grupy społeczne bo nie mogą pozwolić sobie na faworyzowanie kogokolwiek w tym tyglu kulturowym jaki jest Londyn. Dlaczego tak jest zrozumiałem po przeczytaniu artykułu Wiktora Moszczyńskiego szef organizacji polonijnej, który biadoli, że premier Marcinkiewicz ośmielił się poprzeć konserwatystę Johnsona. Moszczyński ma nadzieje ze były polityk PIS i ZCHN, jeden z bardziej znanych prawicowych polityków poprzez neokomunistę... Osobiście myślę, że równie logicznie myślał Che Guevara w Boliwii. Polonijny działacz pisze „Polaków jako grupę imigrancką powinien zniechęcać szowinizm kojarzony ze środowiskiem konserwatystów.” A na koniec grozi „że Marcinkiewicz nie przemyślał ewentualnych efektów jakie na życie mieszkających w Londynie Polaków może wywrzeć jego deklaracja”.

Przemówienie rewelacyjne.
Na XIX plenum KC PZPR

No comments: